Legenda o tym, jak powstało Krajno

Downo, downo temu beła wielko góra, a na ty górze beło wiela drzewów i krzoków, a kole ty góry, ktoro duzo późni ludziska nazwały Łysica beła cudowno łokolyca, ale tako piekno, ze jak sie na nio patrzało, to łocy same sie łotwierały, a geba sama sie śmioła. Jak przysła wiosna i lato to beło zielono i tyle kwiotków beło i to wszystko tak pochniało, az cłowiekowi zyć sie chciało. W jesini, mienieło sie rozmaitemi kolorami i beło tak pieknie, ze az dech w piersiach zapierało, a zimom bioło, i górecki, i pagórecki takie wyraźniuście, ze mozno sie beło cały dziń na nie gapić i by sie nie znudzieło. W ty piekny łokolycy mieszkoł se chłop Wicek, a jego baba beła Walerka. Miały dziełuche Mańke, sporego chłopoka Józwa i małego sralucha Władka. Wicek to beł poczciwy chłopina. Kozdego dnia chodzieł po krzokach i zbieroł witki na kosyki i mietły, bo trza wiedzić, ze kosyki wyplotoł galante. Potym łazieł po chałupach i za kawołek chleba je łoddawoł, zeby baba i dziecioki miały co do geby wewłozyć. A i Walerka nie beła próźniokiem, bo zbierała malyny, jogody i róźniste jezyny i zioła, bo niemi ludzi leceła. Ludziska wiedziely, ze lecyć umiała, bo wylecała nawet staro Saganowo, co to dochtory łorzekły, ze nie do sie wylecyć tego cegosik, co to babce na kulosie wyskoceło, tak ze łazić ni mogly. A Walerka przyłozeła jakiesik zielsko i toto łobrało i wsiokło. Wicek, Walerka, Józwa, Władek i Mańka to dobro famielyjo beła i dzieci tys nie próźnowały. Pierwu skół nie beło i dziecioki nie lotały jak dzisioj i masyn tys nie beło i trza beło rekami wszystko łobrobić. Józwa i Mańka musiały krowy doić, umiesić porzy swiniom, gesi i łowce posać, krowy wygnać i przepolować, drewno do kumina z lasca przytrogać, w polu  porobić i jesce duzo innych robotów. A i gówniorzem Władkiem sie zajoć, zeby se smarkoc cego na łeb nie sfaleł, bo to przeca małe i gupie. I tak na robocie zycie  cały famielyji upływało. Jednego rozu wysed Wicek jak co dziń w krzoki i jak juz nazbieroł sporo precików, to pocuł, ze mu w kadźbonie burcy, bo przeca rono nic nie jod, bo w chałupie beła bieda, az piscało. Wysed z krzoków i łazieł po leście, az tu nogle dioboł wylos zzo drzewa, a pod pachom mioł chleb i ten dioboł godo do Wicka: —  Jak mi zrobis ładny kosyk to ci dom ten chleb. Chłop się na to zgodzieł, bo pomyśloł, ze za jeden kosyk som bebecha łod warcynio uwolni i jesce do chałupy dzieciokom i babie zaniesie. Galancie mu sie ten kosyk udoł, az nadto, ale diobłowi sie nie spodobał. Dioboł powiedzioł, ze to kośloc, takie bele co i do nicego sie nie przydo, bo dioblysko beło wredne. To wszystko słysała carownica, co wracała z Łysy Góry i podleciała na mietle do łobu i godo do diobła :— Niechoj chłopa i dej mu ten chleb, bo cie mietłom po grzbiecie przelece. Jak ci dioble kołtuna zawine to gwiozdy zobocys.  Carownica wcale nie beła tako dobro, ino widziała w tym swój interes, bo chciała łosukać i chłopa, i diobła. A ze dioboł beł młody i ni mioł doświadcynio z carownicami i boł sie mietlychy, to go carownica przechytrzeła i przegunieła, ale zacym kiesik polecioł i sie ulotnieł to zacon sie drzyć:—  Ty carownico, ty wiedźmo bedzies sie za to w piekle smazeła. Carownica tak się wściekła, ze un tak pedzioł, złapała mietłe i zacena wrzescyć: — Ło ty dioble łosmolony, jo ci zaros dom. Ty  mie bedzies straseł palarusie siarcysty i chciała mu przywalyć przez łeb. Dioboł  sie wylok mietły carowicy, rzucieł chlebem w chłopa i uciek. Carownica zrecno beła i w powietrzu chleb chycieła, ale ni miała go jak przewieś daly, bo pod jednom pachom miała kiełbase, a pod drugom prazoki, co je po kryjoku zabrała z sabatu. Wykumbinowała, ze jak łodbierze Wickowi kosyk, to se zacepi do mietły i w nim bochynek przewiezie, ale chlop nie beł taki głupi jak sie carownicy wydawało. Połozeł kosyk na ziemi i stanoł w niego nogom. Carownica próbowała wyciognoć  kosyk spod chłopa siłom i carami: — Cary mary tyfus stary, zróbze taki myk, zeby mi chłop łoddoł kosyk, ale nie dała rady łodebrać chłopu kosyka. Juz wiedziała, ze musi sie z Wickiem podzielyć bochynkiem, bo inacy nic z tego nie bedzie i chłop kosyka nie do. Połozeła chleb na ziemi i godo do chłopa : — kraj,  mos nóz? A chłop godo :—  no. A ze  carownica sporo casu stracieła  na to przekumorzanie z chłopem i diobłem i juz łokropie beła łopóźniono to ponoglała Wicka i darła się: Kraj, kraj, krajze!!!! i z nerwami wrzoskała :—  kraj, no! kraj, no!!! I powstało Krajno. Łod ty pory  te uroco wioske, co lezy u podnóza góry Łysicy nazywajo Krajno. Dlotego ta wieś jes tak carująco, bo carownica nazwe wymyśleła, niechcocy, ale wymyśleła. Ta wieś jest  piekielnie ładno, bo dioboł, cyly sieły piekielne brały w tym udzioł i mieskajo tam mądrzy ludzie, bo Wicek beł kumaty i nie doł się łosukać. Duzo, duzo późni ta łogromno wieś sie podzielała na mniejse ceści, ale i z tym podziołem carownice i diobły miały wiela wspólnego, bo i diobły, i carownice chciały te wioske dlo siebie. Satany kusieły ludzi, a carownice im zabroniały, bo diobły im przeskodzały w hulonkach i mietlychowych zowodach, jakie urzodzały na kroiński ziemi. Diabły z carownicami nojbardzi kłócieły sie ło ziemie blysko smentorza, bo tam noiwięcy ludzi przychodzieło i diobły chciały ich sprowodzać na zło droge, a carownice miały tam plac na bole i tońce i tys zerowały na tych ludziach. Jednego rozu, a beło to tak kiesik pu jesini, diobły z carownicami tak się pozarły i pobieły, ze az sie ukrwawieły. Na sceście beła we wsi tako baba, co znała cary i umiała godać i z diobłami, i z carownicami. To una rozparcelowała te ziemie między diobły i carownice i ich pogodzieła, bo na tych carownico – diobelskich bitwach, to i ludzie cierpiely, bo diobły  weły, carownice piscały, ze sie spać nie dało. Baba ich nojpierw pogodzieła, a potym przegunieła, bo beła mądro i wiedziała jak se z siełami niecystemi poradzić, a jak to zrobieła, ze carownice i diobły sie z Krajna wyniesły to jes tajemnica i nikto tego nie wie. A, bo i po co wiedzić. Wozne, ze ich juz tu ni ma, ale to miejsce łotrzymało nazwe Krajno-Parcele łod ty parcelacji. Juz w nowsych casach na ty ziemi beł dwór i znowu beła parcelacja i ziemie z tego majotku rozparcelowaly miedzy chłopów i nazwa Parcele jesce bardzi sie utrwaleła. A z innemi nazwami kroińskich ceści to beło tak i to juz beło duzo, duzo późni łod tych casów,  kiej baba diobły i carownice z Krajna wysiudała. Łotóz do Krajna zajechoł łokropnie bogaty pon, bo zabłodzieł. A ze ta łokolyca mu sie spodobała to zechcioł jo łobejrzyć. Nie wiedzioł ino, w któro strone jechać, a stoł pod lascem. Spojrzoł w lewo i godo do sługi:— Jedźmy tam, a sługa godo:— Ponie, co tam bedzies łoglodoł przecies tam same łoki i powstała nazwa Łęki. Pon godo: — To jedźmy w południowo strone  i powstała Południowa. Słuzocy daly dorodzo: —  Nie jedźze ponie tam ino pojedźmy za te góre, moze tam jes ładni i powstała Zagóra. Ale pon  nie chcioł jechać w nieznane, bo  góra zasłoniała wszyściuśko i nic nie beło widać. No to sługa pokozoł w prawo i godo:— To jedźmy tam i pon sie zgodzieł. Jak wjechaly, to sie łokozało, ze tam beło błocisko i kuniom kulosy ugrzezły w ty glajfie. Pon ze złością mówi do sługi:— Aleś wymyśleł i powstała Wymyślona. Sługa się łokropie znerwowoł, ze go pon połajoł i dawoj wyprowodzać kunie z błota i drzyć sie na nie: — A wychućta głupie śkapy z ty luragi, no dalygo i wyjechaly na suche pola, a tu ich łocom pokozała sie tako staro wieś, chałupy sie waleły, stodołów nie beło, ino jakiesik stare sopy, zerdzie w płotach spróchniołe, ze az strach i łod ty pory na te wieś godajo Stara Wieś. A z Pogorzelami to beło jesce, jesce późni, bo dopiero po drugi wojnie światowy. Jak Niemce spoleły wieś to wszystko beło pogorzałe i dlotego wieś nazywo sie Pogorzele. Ludzie jesce inacy nazywaly ceści ty wioski, bo beła jesce Łowcarnio, bo pasło sie tam wiela łowców. Podwiatroce, bo beł tam tylochny wiatrok, ze casem sie łobracoł, nawet jak wiater nie wioł. Ludziska godały, ze dioboł nim łobraco, ten som, co siano przetrzoso jak wiatru ni ma. Dlotego ten wiatrok beł taki strasny. Podstróźnie łod góry Strozny, co to dziely Krojno łod Beckowa. Wieśgory, bo rosły wielgachne wierzbiska. Kaminiec, bo beło duzo wielgich kamini, a na tych kaminiach carownice łotpocywały jak leciały na Łyso Góre na sabat. Goździec, bo beł tam gościniec, jakośik droga, co króle po ni jeździeły. Tam tys jes zeka, ale nazwy to una ni mo do dzisioj i teroz to zrobieła sie tako płyciutko i woziutko. W krzokach kole ty zeki to pijoki wóde chlały i casem do ni po pijoku wpodały, ale na sceście zoden pijus łachudra sie nie utopieł. Trosecke daly beły Kopacki, bo kamini wiela i ludziska tam go zbierały na podmurówki chałup i stodołów. Długo Niwa to pola za chałupami na Południowy łod strony wolskich dołów, bo długasierne te stająka straśnie i na Południowy z drugi strony łod Łysicy to beły Niziny, bo sie pola łobnizały i Stawy, bo mokro beło jak ciort i jesce jakośik Bosowizna godaly, ale nie wiadomo cy na bosoka kto tam lotoł,cy co? A te pola w dołach pod Wymyślonom to Miołków, bo miołko, cyly pioski beły. A zoguny za Starom Wsiom to ludzie nazwaly Dżbio, Podkocie i Stawisko. Dżbio, bo sie łokropie tam ptoki dźbały, az pióra w powietrzu lotały.  Podkocie, bo pole beło jak konty, a Stawisko, bo zeka wylewała i robieło sie takie wylewisko kiejby staw i cesto tam strasywało, bo smentorz beł zaruśko. Na kawolecek Krojna Parcely to wołajo Zakościele, bo najduje sie za kościołem. Na inne ceści Połudnowy, to do dzisioj gadajo Budki i Raki, ale jo nie wiem dlocego. Jak ześta ciekawe to sie zapytojta  starsych łode mnie.

                                  Katarzyna Dziekańska